Jakieś dziesięć lat temu w Polsce zaczęły się pojawiać pierwsze grupy rekonstrukcji historycznych, głównie zajmujących się II wojną światową. Wreszcie pojawiła się okazja bardziej namacalnego doświadczenia tego, o czym do tej pory czytało się w książkach, widziało na ekranie telewizora albo grało na komputerze. To jest dobre.
W ślad za tymi pasjonatami podążyli ludzie z aparatami fotograficznymi. Czołgi, kurz, dym, huki strzałów, krzyki, krew (nawet sztuczna), komendy - czego chcieć więcej by zwolnić spust migawki? To też jest dobre.
Teraz zaczynają się jednak komplikacje. Każda fotografia z rekonstrukcji drugowojennej, jaką widziałem do tej pory, miała koniecznie udawać autentyczną fotografię z tego okresu. Ich autorzy konwertowali swoje cyfrowe pliki do czerni i bieli lub nawet sepii, dodawali ziarno, tworzyli prześwietlenia lub niedoświetlenia. To już nie jest dobre.
Czy ktoś może mi powiedzieć - pytam się serio, to nie żaden środek stylistyczny - po co? Czy oni naprawdę sądzą, że kogoś nabiorą? I w ogóle po cóż kogokolwiek nabierać?
Już myślałem, że nie zobaczę dobrej fotografii z rekonstrukcji dopóki... Cóż, dopóki sam takiej nie zrobię, jeśli mam być szczery. ;) Na szczęście z tego obowiązku zwolnił mnie Bolek Rosiński. W jego artykule zamieszczonym w najnowszym numerze magazynu PokochajFotografie.pl zobaczyłem po raz pierwszy w życiu fotografie z rekonstrukcji historycznych utrzymane na wysokim poziomie, a pod towarzyszącym im tekstem mogę się podpisać wszystkimi kończynami:
Zdjęcia wykonywane przez lata najróżniejszymi aparatami cyfrowymi nie wytrzymywały jednak w żaden sposób konkurencji z prawdziwymi aparatami z epoki. Choćby nie wiem jak dobrze odtworzono scenę czy sylwetkę, zdjęcia wyglądały inaczej, czy nawet mniej atrakcyjnie niż te prawdziwe. Na nic zdawały się mozolne wielokrotne próby edycji zdjęć w programach graficznych. Potrzebowałem wielu miesięcy, żeby zrozumieć, że plastyki obrazu oferowanego przez aparat analogowy z początku XX wieku żaden współczesny aparat nie jest po prostu w stanie oddać.
Pan Rosiński zdecydował się więc użyć aparatów z epoki: dwóch z 1936 roku - Rolleicord Model I-K3 i Contax II, oraz powojennych, radzieckich klonów tego drugiego, Kievów. Korzysta też z czarno-białych negatywów Ilford Pan 400 i Rollei Retro 100. Oto efekt.
W ślad za tymi pasjonatami podążyli ludzie z aparatami fotograficznymi. Czołgi, kurz, dym, huki strzałów, krzyki, krew (nawet sztuczna), komendy - czego chcieć więcej by zwolnić spust migawki? To też jest dobre.
Teraz zaczynają się jednak komplikacje. Każda fotografia z rekonstrukcji drugowojennej, jaką widziałem do tej pory, miała koniecznie udawać autentyczną fotografię z tego okresu. Ich autorzy konwertowali swoje cyfrowe pliki do czerni i bieli lub nawet sepii, dodawali ziarno, tworzyli prześwietlenia lub niedoświetlenia. To już nie jest dobre.
Czy ktoś może mi powiedzieć - pytam się serio, to nie żaden środek stylistyczny - po co? Czy oni naprawdę sądzą, że kogoś nabiorą? I w ogóle po cóż kogokolwiek nabierać?
Już myślałem, że nie zobaczę dobrej fotografii z rekonstrukcji dopóki... Cóż, dopóki sam takiej nie zrobię, jeśli mam być szczery. ;) Na szczęście z tego obowiązku zwolnił mnie Bolek Rosiński. W jego artykule zamieszczonym w najnowszym numerze magazynu PokochajFotografie.pl zobaczyłem po raz pierwszy w życiu fotografie z rekonstrukcji historycznych utrzymane na wysokim poziomie, a pod towarzyszącym im tekstem mogę się podpisać wszystkimi kończynami:
Zdjęcia wykonywane przez lata najróżniejszymi aparatami cyfrowymi nie wytrzymywały jednak w żaden sposób konkurencji z prawdziwymi aparatami z epoki. Choćby nie wiem jak dobrze odtworzono scenę czy sylwetkę, zdjęcia wyglądały inaczej, czy nawet mniej atrakcyjnie niż te prawdziwe. Na nic zdawały się mozolne wielokrotne próby edycji zdjęć w programach graficznych. Potrzebowałem wielu miesięcy, żeby zrozumieć, że plastyki obrazu oferowanego przez aparat analogowy z początku XX wieku żaden współczesny aparat nie jest po prostu w stanie oddać.
Pan Rosiński zdecydował się więc użyć aparatów z epoki: dwóch z 1936 roku - Rolleicord Model I-K3 i Contax II, oraz powojennych, radzieckich klonów tego drugiego, Kievów. Korzysta też z czarno-białych negatywów Ilford Pan 400 i Rollei Retro 100. Oto efekt.
fot. Bolek Rosiński
Świetne fotografie, niekiedy niepokojąco realistyczne, niekiedy tak malownicze, że na usta ciśnie się zdanie "dyskretny urok wojny".
Ktoś mógłby zaprotestować: to przecież także swego rodzaju próba nabrania odbiorcy, bardziej wyrafinowana niż babranie się w fotoszopie, ale jednak. Nieprawda. Pan Rosiński przeniósł fotografię rekonstrukcyjną na zupełnie nowy poziom. To nie są puste obrazki z manewrów, które mają zadziałać na widza tylko tym, co przedstawiają. Te fotografie są o wiele bardziej świadome, autor przywiązuje wielką wagę do kadrowania i wyczucia odpowiedniego momentu. To już nie dokumentacja rekonstrukcji, ale rekonstrukcja fotografii reporterskiej z okresu II wojny sama w sobie.
Ktoś mógłby zaprotestować: to przecież także swego rodzaju próba nabrania odbiorcy, bardziej wyrafinowana niż babranie się w fotoszopie, ale jednak. Nieprawda. Pan Rosiński przeniósł fotografię rekonstrukcyjną na zupełnie nowy poziom. To nie są puste obrazki z manewrów, które mają zadziałać na widza tylko tym, co przedstawiają. Te fotografie są o wiele bardziej świadome, autor przywiązuje wielką wagę do kadrowania i wyczucia odpowiedniego momentu. To już nie dokumentacja rekonstrukcji, ale rekonstrukcja fotografii reporterskiej z okresu II wojny sama w sobie.
Autor omawianych fotografii posiada także bloga poświęconego głównie dawnej Łodzi: www.fotobolas.blox.pl
1 komentarz:
Brawo! Jednak ile jeszcze klawiszy musi zostać wyklepanych, żeby ludzie zrozumieli, że aparaty z WŚII miały zupełnie inną optykę. No kurcze, jest coś takiego jak Leica/Rollei Effect. Sama obróbka w Photoshopie na sepie czy b&w nie da rady ;)
Prześlij komentarz